Wojciech Dmochowski_OUT of poza układami

Śpiewak operowy bez strun głosowych.

Proszę sobie wyobrazić skoczka narciarskiego bez nóg. Albo kucharza bez kubków smakowych. Albo jeszcze lepiej chirurga bez rąk. Niemożliwe?

A jednak. Jeżeli potraktowalibyśmy zawód dziennikarza za wzór prawdopodobieństwa, to każdy z tych wyżej wymienionych dziwolągów jest możliwy.

Proszę sobie wyobrazić skoczka narciarskiego bez nóg. Albo kucharza bez kubków smakowych. Albo jeszcze lepiej chirurga bez rąk. Niemożliwe?

A jednak. Jeżeli potraktowalibyśmy zawód dziennikarza za wzór prawdopodobieństwa, to każdy z tych wyżej wymienionych dziwolągów jest możliwy.

I teraz napiszę coś, co przyprawia mnie o paniczny wręcz lęk. Otóż wydaje mi się, że dotarliśmy do punktu, w którym „cudownie” zmaterializowało się przesłanie dowcipu usłyszanego przeze mnie przed laty, wtedy traktowanego jako absolutnie absurdalny. Otóż on:
„Wszystko jest możliwe, odkąd biust cioci Walerii wkręci się w magiel, a przecież wiadomo, że ciocia Waleria jest prawie całkowicie pozbawiona biustu.”

To miało być śmieszne, dlatego było absurdalne. Tak było kiedyś. Dzisiaj ten dowcip zatracił już swój urok absurdu. Nasze „dzisiaj” stało się tak ordynarne i tak przerażająco dosadne, bez najmniejszej domieszki subtelności, bez minimalnego wręcz odniesienia do naszego intelektu, że dowcip o cioci Walerii płaskiej jak deska zaczął opisywać sytuację całkiem możliwą, bo niby dlaczego nie?

No to wróćmy do tego wzoru prawdopodobieństwa czyli zawodu dziennikarza. Na tym się najlepiej znam, bo zajmuję się tą profesją, nie bez sukcesów zresztą, już od blisko pół wieku.
W latach, kiedy zaczynałem, szalała komuna. Wszystko, co przygotowywaliśmy do emisji w Polskim Radiu, podlegało kontroli pani lub pana przysłanych z centrali cenzury na ulicy Mysiej w Warszawie. Wysłannicy z Mysiej zajmowali specjalny pokój, do którego każdy autor musiał dostarczyć swoją audycję nagraną na taśmie magnetycznej. Był zobowiązany do wysłuchania uwag i dostosowania się do jedynie słusznych wskazówek. Nie przypadły mi do gustu te wizyty. Dlatego chcąc je zminimalizować zająłem się dziedziną dziennikarstwa, która nie wyzwalała wśród wysłanników z Mysiej szczególnych emocji. Odrzuciłem politykę i pogrążyłem się w oceanie publicystyki naukowej i kulturalnej. Mówiłem co chciałem i nie musiałem walczyć z jedynie słusznymi wysłannikami.

To była ta ciemna strona medalu. Teraz przejdźmy na jasną.

W tamtych czasach dziennikarz podlegał też innego rodzaju cenzurze. Był ustawicznie weryfikowany jako ten, który musi dysponować w sposób odpowiedni narzędziami niezbędnymi do wykonywania swojego zawodu.

Oczywiste było, że skoro mówi do mikrofonu, to po pierwsze musi wiedzieć o czym mówi. Po drugie musi mieć odpowiednio ukształtowany organ mowy, tak, żeby nie bełkotać, a być łatwo zrozumiały. A po trzecie, skoro mówi po polsku, to jego polszczyzna musi, powtarzam m u s i być wzorcowa. Kilka pokoleń polskich radiowców przechodziło katusze szkoleń i egzaminów przed Komisją Językową kierowaną przez Stanisława Młynarczyka. To było jak walenie biczem przy jednoczesnym sypaniu soli na świeże rany. Po takiej torturze delikwent najczęściej wychodził zdruzgotany z zakazem występowania przed mikrofonem. Nieliczni, choć najczęściej na czworaka, ale za to z upragnioną kartą mikrofonową w zębach opuszczali pomieszczenie Komisji Językowej w poczuciu życiowego sukcesu i niewyobrażalnej wręcz dumy zawodowej.
A to nie wszystko. Redakcja Językowa Polskiego Radia wydawała cotygodniowy biuletyn, w którym notowała wszystkie błędy językowe: logiczne, gramatyczne, stylistyczne, składniowe itd. Przy czym podawano tytuł audycji, autora, program i czas nadania tego skandalicznego przykładu nieprofesjonalizmu.

Później, na cotygodniowym kolegium redakcyjnym w pewnym momencie następowało sądne pół godziny. Redaktor naczelny brał do rąk wspomniany biuletyn, otwierał na stosownej stronie i czytał. Blady strach padał na wszystkich członków kolegium. „Napisali dzisiaj o mnie? … Dzięki Ci Boże, nie.”

Dlaczego o tym wszystkim piszę? Bo to było i mało kto pamięta, że było. W ogromnej masie współcześni odbiorcy przyzwyczaili się już do bylejakości, amatorszczyzny, bezczelności w serwowaniu dziennikarskiego gówna. Łykają te fekalia bez obrzydzenia, bo skąd mają wiedzieć, że może być inaczej.
Wojciech Dmochowski_OUT of poza układami
Wojciech Dmochowski

Zastępca redaktora naczelnego OUT of

 

IDEA NO WAR
Nasz rejs, nasza podróż dokoła świata, nasza idea no-war, to manifest przeciw wszelkim wojnom jakie toczymy. Wojnom o zasoby, o zyski, o energię, dane, surowce i ziemie. Wojnom zrodzonym z głupoty nienawiści i chciwości.

Nasz rejs to symbol wolności i siły. Siły, jaką każdy z nas ma w sobie. Siły, dzięki której wspólnie możemy zmienić nasze otoczenie.

pl_PL
Skip to content